Następnego dnia tj. 3 października przyszła kolej na nasz cel wyprawy – Rysy. Poranna pobudka (1031m, 6:45) i szybkie podejście do schroniska Morskie Oko (1410m, 8:00). Tam skromne śniadanie jeszcze przed przyjściem tłumów „pseudo” turystów – po śniadanku tuż przed wyjscie podjechały dwa autokary. Aura dopisuje – jest ciepło i słonecznie, prawie czyste niebo. Leki wiatr, a szczyty gór pokryte cienką wastwą śniegu tak jakby ktoś posypał je wcześniej cukrem pudrem. Idziemy wzdłuż Morskiego Oka i lekko pniemy się w górę ku Czarnemu Stawowi (1583m, 9:05). W połowie go okrążamy widząc po przeciwnej stronie ścianę Kazalnicy. Od tego momentu droga pnie się mocno w górę. Idziemy równym tempem od czasu do czasu zatrzymując się na łyk wody. Dochodzimy do ubezpieczeń znajdujących się na szlaku – łańcuchów, tu już pracują ręce i nogi (10:00). Słońce nadal świeci choć od północnej strony czujemy czasami zimne, ale otrzeźwiające podmuchy wiatru. Staje się ślisko, to skutek leżącego cienkiego puchu, który spadł niedawno co. Z połączeniem skalnym stanowi pewne zagróżenie, co zwiększa naszą uwagę gdzie stawiać stopy. Jeszcze zostało nam kilka kroków i dochodzimy do grani. Stąd już widzimy nasz wierzchołek i kilka osób na nim, które ciszą się zapewne z rozległych widoków i z wejścia na niego. Nam do tej radości pozostało około 10 minut. O godzinie 11.45 stajemy na szczycie Rysów na wysokości 2499m npm.
Jest tutaj spora grupa turystów rozmawiających prawdopodobnie w języku węgierskim. Kilku Madziarów trochę dziwnie wyglądających w tych swoich kurtkach i niezbyt stosownym obuwiu. Spędzamy tutaj trochę czasu – odpoczywając delektując się panoramą Tatr i jedząc po batonie. No i oczywiście Grześ (tzn Ja) dokumentuje wszystko na fotkach, które jak zawsze zatrzymują czas dla nas. Jesteśmy tu razem. To przede wszystkim. Poza tym możemy może mieć różne poglądy, lecz zawsze powinniśmy myśleć o sobie nawzajem, wspierając się i motywując, to co czujemy w górach, gdzie spędzamy swój wspólny czas. Super mieć kogoś tak bliskiego w momentach życia, które dają poczucie wolności, miłości i szczerości. Siedzimy obok krzyża na szczycie Rysów – kiedy to piszę, sierpień 2011, krzyż został już z tego miejsca zdjęty. Ponoć nieprawnie został tutaj posadowiony.
Choć na wierzchołku jest bardzo miło i przyjemnie, czeka nas jednak zejście, czyli jeszcze raz to samo tylko z tą różnicą, że teraz inaczej ukierunkowane są siły działające na nasze stawy. Jesteśmy już około 7 godzin na nogach i gdy dochodzimy do Czarnego Stawu kolana brata dają o sobie znać. Ja mam miękkie kolana nieco niżej przy zejściu z Czarnego Stawu. Schodki do Morskiego Oka pokonuję bokiem co jedne, dwa – cóż mimo ogólnej dobrej kondycji nogi jak z waty. Wysiłek jak pokonaliśmy jest ogromny. Gdyby nie opaski uciskowe byłoby znacznie gorzej opanować ból. Wkrótce docieramy do schroniska przy Morskim Oku (15:00), znaczny tłok, ceny wysokie, kolejki, wszystko przypomina deptak na Krupówkach niż ciche i przytulne schronisko górskie. Ale całe szczęście mamy nocleg w Roztoce, jak miło. Po krótkim odpoczynku i porcji naleśników schodzimy dalej w dół do naszego punktu wyjściowe, do schroniska w Dolinie Roztoki, gdzie w przeciwieństwie do wyżej wymienionego miejsca możemy odpocząć w ciszy relacjonując swoje przeżycia (17:00). Zejście było wciąż uciążliwe, nogi na automacie, ale głowy szczęśliwe i dumne …
Najwyższy punkt Polski został w pełni osiągnięty.
Nasze relacje na żywo z wypraw:
Facebook: https://www.facebook.com/WyprawySteinbock
Twitter: https://twitter.com/gory_steinbock