Po zdobyciu najwyższego szczytu Niemiec wyruszyliśmy 11 lipca do Austrii w kierunku Kals, gdzie mieliśmy podjąć się wejścia na najwyższy szczyt tego kraju – Grossglockner. Ten dzień potraktowaliśmy bardzo ulgowo na relaks w miejscowościach, które mijaliśmy. Grzesiek, czyli Ja, wielki fan skoków narciarskich, chciałem koniecznie odwiedzić skocznie, gdzie rozgrywane są zawody z cyklu Czterech Skoczni. W kolekcji miałem już skocznię w Ga-Pa jak i w Insbrucku – w każdym zakątku raczyliśmy się smaczną kawą. Szczególnym obiektem było muzeum Tyrolu z pieknym widokiem na miasto Insbruck, leżące jakby wciśnięte między wysokie góry ponad 2000m. Po zwiedzeniu tych obiektów narciarskich ruszyliśmy w dalszą podróż. Zaczęliśmy rozmawiać na temat najbliższej nocy, gdzie i jak ją spędzić. Wg mapy wynikało, że w Kals-Burg powinien być camping. Okazało się już na miejscu na tablicy informacyjnej w Kals (1325m, 16:30), że jest i to schowany w dolinie otoczony lasem. Nie wiedząc co zastaniemy postanowiliśmy tam przenocować. To zawsze lepiej niż pod chmurką. Na miejscu okazało się, że jest to najlepszy z trzech campingów, z których korzyliśmy na naszej wyprawie - Nationalpark Camping Kals am Grossglockner (17:50). Sanitariaty - pierwsza klasa, przestrzeń, świeżość i czystość. Pole namiotowe – to równo ścięta trawa, mięciutka jak posłanie z gęsiego puchu. Zapłaciliśmy też niewiele: 26,50 Euro za namiot, dwie osoby z taksą kuracyjną + auto.