Pobudka 1:40. Przygotowanie do wyjścia i zejście na śniadanie na 2:00 – przy meldunku należy zdeklarować się o której chcemy śniadanie – druga pora to 7:00. Jedzenie skromne, lecz i tak śniadanie ledwo przez gardło chciało przejść. Byliśmy już gotowi o 2:15. Wszyscy w egipskich ciemnościach z czołówkami gęsiego ruszyliśmy w górę. Na szlaku były osoby zorganizowane i niezorganizowane, bez przewodnika. Wspominam o tym, gdyż trafienie w pierszym etapie na właściwy tor marszu wymaga dobrej orientacji a szczególnie znajomości trasy. Trudno tutaj liczyć na wydeptaną ścieżkę. Udeptana ścieżka zaczyna się wraz z zalegającymi śniegami. Na początku szliśmy dość zwartą grupą, potem zaczęliśmy tworzyć mniejsze zespoły, w którym ja z Krzyśkiem utrzymywaliśmy dość dobre tempo, patrząc na brata, było to jego tempo. Warunki i nocne podchodzenie wymuszało na mnie trzymanie się czołówki, aby utrzymywać widoczność i nie stracić orientacji na kierunek marszu. Okazało się, że mój „bieg” ku czołówce miał złe konsekwencje. Pierwszy etap, około 1,5 godziny był stosunkowo swobodny, później moje możliwości kurczyły się a to dopiero było z ¼ całej trasy pokonanej, tak mi się wydaje. Krzyśka już coraz rzadziej widziałem, czekał na mnie w zwrotnych punktach. Niestety i psyche zaczęło mi siadać, bo wejść nie sztuka, tylko jeszcze trzeba wrócić … i tak zaczął się początek końca moich marzeń o szczycie. Żal mi było brata, który starał się być ze mną, a widziałem że jest w dobrej formie i wierzchołek jest w jego zasięgu. Miał przewodników w czołówce, którzy nie byli dla niego wymagający. Szło mu się wyśmienicie. Ja zaś pokonywałem swoje słabości, którym w końcu uległem o świcie ok. 5:00 na wysokości ok. 3600m npm. Krzysztof zawrócił razem ze mną. Chciałem, aby dalej szedł sam, ale już zdecydował, jest po prostu Bratem przez wielkie B. Wróciliśmy do schroniska ok 7:30. Ja byłem wyczerpany, a Krzyś niespełniony. Moja słabość była wynikiem złego przygotowania do wejścia na jeden z najtrudniejszych szczytów Korony Europy. Zlekceważyłem to, mając w nadziei, że jak udało się na Grossglockner to tutaj też będzie dobrze. A tak nie jest. Trening i przygotowanie kondycyjne jest tutaj wymagane. Prosto od biurka niestety nie wejdzie się wysoko. Długie podejścia i duże wysokości są wyczerpujące. Po odpoczynku, refleksji i rozważeniu co dalej, zdecydowaliśmy schodzić do stacji Rotenboden. Decyzja trudna, bo wiadomo co mnie czeka, a w najlepszej formie już nie jestem lub w ogóle. Miało to nam przynieść trochę oszczędności z tytułu skróconego pobytu w schronisku i jeden dzień w zapasie na mój odpoczynek, regenerację sił i psychiki. W zeszłym roku też przerwaliśmy naszą wyprawę na Dufourspitze - została nadzieja i wytrwałość. W planach mieliśmy jeszcze Mount Blanc. Opuściliśmy schronisko o 8:30. Dotarłem do kolejki ok. 13:30. Krzyś był już przy stacji przed 13:00. Zejście do lodowca i przejście przez lodowiec bez niespodzianek, ale bardzo męczący. Ostatni etap od podejścia po drabince i dojście do kolejki był już dla mnie ekstremalny. Nogi odmawiały współpracy, kolana same się uginały, miękkie jak z waty, a ból przy każdym kroku. Zjechaliśmy kolejką do Zermatt (35CHF) i po odebraniu rzeczy ze schowka pojechaliśmy dalej pociągiem do Täsh (8CHF). Wzięliśmy auto z parkingu (zapłaciliśmy za 2 dni postoju 43€) i ruszyliśmy na najbliższy camping w Täsh. Na campingu Krzyś odbudową moją wiarę w siebie, zdecydowanie trzymając się naszego planu. Na tą wyprawę poświęcił dużo sił i był mocno do niej przygotowany, w przeciwieństwie do mnie, który byłem gotów zrezygnować. Jego siła po części przelała się na mnie, za co mu jestem ogromnie wdzięczny. Bardzo skorzystałem na tym jednym wolnym dniu aby nieco zregenerować siły. Spokojnie mogliśmy dnia następnego przejechać do Francji. Camping w Täsh kosztował nas 31CHF za dwie osoby + auto z namiotem. Warunki dobre, spokój, ciepły prysznic. Po kolacji zanurzyliśmy się w namiocie ok. 19:30. Sen uśmierzył trudy dnia.
Nasze relacje na żywo z wypraw:
Facebook: https://www.facebook.com/WyprawySteinbock
Twitter: https://twitter.com/gory_steinbock