Geoblog.pl    Steinbock    Podróże    9. Korona Europy – Kékes 1014m m npm    19.07.2014 Matrahaza – Kékes (Węgry)
Zwiń mapę
2014
19
lip

19.07.2014 Matrahaza – Kékes (Węgry)

 
Węgry
Węgry, Kékes
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3 km
 
W Mátraháza zatrzymaliśmy się na dużym placu parkingowym, aby zorientować się którędy przybliżyć się do szczytu. Wokół parkingu wiele sklepików z różnościami, lecz jasnych wskazówek dotyczących kierunku dojścia na najważniejszy szczyt Węgier niestety brak. Pogoda także nas nie rozpieszczała, żar lał się z nieba. Zaczęliśmy kroczyć tu i tam, aż trafiliśmy na jedyną trasę w którą można byłoby wjechać. Ale jak daleko i dokąd nią trafimy, tylko się domyślać. I tak rozpoczęliśmy podążać ku naszemu celu, choć miejsce celu wciąż nie było jednoznacznie ustalone. Wędrówka przebiegała pod górę. A ja w klapkach, jak wysiadłem z auta to i tak zostało. Podchodząc coraz wyżej upewnialiśmy się o słusznym kierunku, lecz o kiepskiej decyzji co do rodzaju transportu, mając na uwadze kiepski czas na powrót. W połowie wędrówki zaczęliśmy korzystać ze skrótu, będący szlakiem na szczyt, po leśnych ścieżkach przecinając niejednokrotnie drogę, po której mogliśmy spokojnie wjechać. Po ok 40 min. znaleźliśmy się przy wieży telewizyjnej. Zapieczętowaliśmy dłońmi na obecnym głazie wejście na najwyższy szczyt Węgier 1014m n.p.m. o 13:45. Tradycyjnie zrobiliśmy kilka zdjęć na pamiątkę i mieliśmy chwilę aby rozejrzeć się za knajpką, w której moglibyśmy wydać swoje 4000 Forintów (ok 60zł). Nie opodal wierzchołka były dwie restauracyjki, bo miejsce to słynie z chętnie odwiedzających turystów. Obszar rozciąga się szerokim łukiem od wieży aż po stok, także z wieloma kramami. Zaszliśmy do restauracyjki „Tető Ètterem” na mały posiłek i mały zimny napój, bo wciąż słoneczko paliło (14:00). Restauracyjka schludna i czysta z ladą z bogatym menu i wielką tablicą z cenami jak w barze mlecznym, co znacznie utrudniło nam pojęcie rzeczy i kosztu odpowiedniej potrawy. Potrawy z wyglądu tradycyjne, lecz ich nazwy zupełnie nie tradycyjne, a ceny od 300 do 1500 Forintów. Jedynie jedna potrawa nie budziła naszej wątpliwości, otóż to był gulasz, węgierski gulasz i tym samym mogliśmy rozszyfrować z tablicy jego cenę. Starając się zmieścić w naszym budżecie musieliśmy uważać co bierzemy, bo kartą nie zapłacisz, jak również inną walutą nie zapłacisz. Grzecznie wzięliśmy miseczki i podeszliśmy do sagana z gulaszem. Krzyś po zamieszaniu nagarnął sobie do miseczki chochlę, a że trudno mu było nią operować, nieco obróciłem saganek aby nie rozlać i zasiać konsternacji wśród obecnych i gospodarzy. Moje zamiary za to szybko ostudził krępy, wąsisty kucharz, który pojawił się tak nagle, że wziął mnie z zaskoczenia i znów postawił saganek po swojemu. Nabierać musiałem z wielką ostrożnością i niewygodą, bo klapka od sagana otwierała się w moim kierunku, co nie pozwalało zorientować się w zawartości chochli i zapewne w tym całym zamieszaniu chodziło, aby gęste zostało dla Węgra, a turysta niech chlipie samo rzadkie. Nie obeszło się od wymiany paru słów, kucharz po swojemu a ja z zażenowaniem po angielsku przeprosiłem. Węgier pożegnał się po wojskowemu, cokolwiek miało to znaczyć i odszedł, a my powolutku doszliśmy do kasy. Zapłaciliśmy za skromny posiłek 2200 Forintów. Resztę przeznaczyliśmy na drobne prezenciki dla bliskich. Gulasz węgierski smakował, mimo swego ostrego zacięcia. Po posiłku rozejrzeliśmy się jeszcze po okolicy i kramikach i ruszyliśmy w dół, nieco szlakiem nieco drogą. Z braku wiedzy dokąd szlaki nas zawiodą końcówkę trasy do auta przeszliśmy drogą.
Z Mátraháza wyjechaliśmy o 14:50. Tym razem już prawidłowo wjechaliśmy na skrót w Recsk do Mátraballa. Następnie zjazd na lewo na trasę 23 na Salgótarján w kierunku granicy ze Słowacją. Pożegnaliśmy Węgry o 16:08. Teraz tylko przeskoczyć Słowację i nocleg w Żywcu. Życie szybko zweryfikowało nasze plany. Wjechaliśmy do Zvolen o 17:20. Czasu mieliśmy nie wiele, tak więc ruszyliśmy w kierunku na Ružomberok (18:30), aby wjechać na autostradę, którą widzieliśmy na aktualnej mapie (Marco Polo) i tylko na niej. W rzeczywistości widać było pojedyncze wiadukty, do połączenia których autostradą to kolejne lata, a my mieliśmy jedynie godziny do wykorzystania. Znów pojechaliśmy drugorzędnymi drogami, gdzie czas uciekał. Krzyś miał już dosyć, a ja nie bardzo wiedziałem jak mu pomóc. Ta trasa nas wyczerpywała. Zdecydowaliśmy się na zjazd na camping w znanym nam miejscu za Žilina nad Vahom. Przybyliśmy tutaj o 20:00. Dzień pełen niespodzianek i rozczarowań, za to jest o czym pisać i co wspominać. Rozbiliśmy namiot, szybka kąpiel i podreptaliśmy do restauracyjki na uroczystą kolację z małym sznapsa Filadelfii (21:30). Tak kończymy każdą naszą wspólną wyprawę. Kolacja smakowała wyśmienicie, porcja dorodna, surówki świeżutkie, ziemniaczki pięknie zapieczone a warzywa nie rozgotowane i do tego kufelek słowackiego piwa (15,50€ za os.). Super. Wnętrze restauracyjki skromne, ale sprzyja miłemu spożywaniu posiłków. Ucztę skończyliśmy ok 22:00 i szybko znaleźliśmy się w śpiworach, skonani i szczęśliwi.

20.07.2014 Žilina (Słowacja) – Sopot (Polska)

Pobudka 6:00. Szybko uwinęliśmy się, bo za bramą już byliśmy o 6:20. Po drodze wstąpiliśmy do Kauflandu, wręcz na otwarcie (7:15), po coś na ząb. Trafiliśmy na świeże gotowe kanapeczki za 1€ za sztukę. Jeszcze mała rundka zakupowa i z zapasem Bażanta wróciliśmy do autka na małe śniadanko. Niestety, koniec wyprawy już nastał. O 7:40 wjechaliśmy do Polski. Na odpoczynek i kawę (6,00zł) przystanęliśmy w Bielsku Białym ok. 9:00. A Łódź witaliśmy już ok. 12:00. Tu zajechaliśmy na kanapkę do MC. Z Łodzi chcieliśmy trafić wprost na wjazd na A1, ale niestety kierunkowskazy wyniosły nas na lewą stronę A1, z której wjazdu nie było. Myśleliśmy, że znów coś przegapiliśmy, ale koło nas inni tak samo byli zdezorientowani i zmuszeni do zawracania. Jedyny wjazd na A1 prowadził przez A2, czego chcieliśmy uniknąć. Bałagan komunikacyjny zabrał nam godzinę kręcenia po mieście. Na A1 wjechaliśmy dopiero o 13:20 (płatny odcinek za 29zł). Do Sopotu dojechaliśmy na 16:30. Stan licznika: 142 643 km. Przejechaliśmy 4 178 km i spalonych 195 litrów (5 litr/100km). Po przepakowaniu się ruszyłem na ostatni etap wyprawy do Olsztyna, TLK o 18:50. W domu o 22:00. Szczęśliwy i pełen wrażeń.

Nasze relacje na żywo z wypraw:
Facebook: https://www.facebook.com/WyprawySteinbock
Twitter: https://twitter.com/gory_steinbock
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (19)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Steinbock
Steinbock
Krzysztof i Grzegorz Kowalscy
zwiedzili 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 29 wpisów29 8 komentarzy8 1060 zdjęć1060 40 plików multimedialnych40
 
Nasze podróżewięcej
02.10.2009 - 03.10.2009