Geoblog.pl    Steinbock    Podróże    13. Korona Europy – Mulhacèn 3479m npm    Olsztyn/Sopot (Polska) – Malaga (Hiszpania) – Refugio Poqueria (2500m n.p.m.)
Zwiń mapę
2015
18
mar

Olsztyn/Sopot (Polska) – Malaga (Hiszpania) – Refugio Poqueria (2500m n.p.m.)

 
Hiszpania
Hiszpania, Refugio Poqueira
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
17.03.2015 Olsztyn/Sopot (Polska) – Malaga (Hiszpania)

Wspólną wyprawę na najwyższy szczyt Hiszpanii Mulhacèn rozpoczynamy w Warszawie. Do Warszawy dojeżdżamy autobusami PolskiBus z Sopotu (8:30) i z Olsztyna (10:00). Spotkamy się w Warszawie Młociny. Przybyłem na dworzec w Olsztynie nieco przed odjazdem, chcąc w wolnym czasie kupić książkę do poczytania w podróży, wybór padł na powieść „Prawnik” J. Grishama, dobry wybór. Przy przystanku oczekiwała na klientów Pani z obsługi PolskiBus wskazując miejsce odjazdu, aby uniknąć pomyłek z powodu przeprowadzanej tutaj budowy linii tramwajowych. Odjechaliśmy punktualnie, a podróż przebiegła spokojnie w duchu literatury prawniczej. Na miejscu w Warszawie po około 15 min. dojechał swoim kursem brat z Sopotu. Razem z równie wielkimi workami Cross, po 80l każdy, dotarliśmy do metra Młociny. Wraz z wejściem na peron podjechało metro, lecz podróż trwała jedynie do kolejnej stacji, gdyż zapomnieliśmy skasować biletów (mieliśmy przesiadkowy na 75min.). Szybka akcja kasowania biletów nie pomogła wejść do tego samego wagonu metra. Spieszyć się nie było gdzie, więc zaczekaliśmy na kolejną kolejkę. Już bez niespodzianek dojechaliśmy do Centrum, gdzie przeszliśmy nieopodal na przystanek autobusowy. Stąd wybieramy bus numer 175. Kilka minut i jedziemy dalej. Nasza wyprawa po raz pierwszy różni się od poprzednich podróży. Tym razem zrezygnowaliśmy z auta na rzecz wielorakich środków transportu. Najważniejszy przed nami to samolot. Autobusem 175 po ok. 40min dojechaliśmy na lotnisko Okęcie im. Fryderyka Chopina. To miejsce było już nam znane, więc czuliśmy się pewnie w procesach i informacjach panujących na lotniskach. Tylko teraz nadeszło długie oczekiwanie na wylot do Malagi. Do odprawy mieliśmy ok. 4 godz., spacer po hali był bezcelowy z braku jakichkolwiek punktów zaczepienia, brak sklepików, zaś obecna gastronomia w postaci jednej sieci była mocno zaporowo ustawiona na nasze możliwości finansowe, zwykła kawa ok.18zł. Za to mieliśmy wiele czasu na rozmowę, czy przepakowanie worków transportowych. Zbalansowaliśmy ich wagę i wyszło nam po 17,4kg. Dopuszczalna waga bagażu rejestrowanego to 20kg. Lot do Malagi miał odbyć się liniami norweskimi. Punktualnie dwie godziny przed odlotem o 17:50 uruchomili odprawę. Po odprawie poprosili nas, aby ze względu na niewymiarowy bagaż skierować się w inne miejsce. Tam tylko prześwietlenie i taśma. Bagaż nadany. Widok czekanów na monitorze wzbudził zainteresowanie obsługi, ale bez komplikacji. Teraz skierowaliśmy się w stronę bramki wejściowej na halę odlotów. Tu poszło szybko i w samych skarpetkach przepuścili nas dalej, wszelki bagaż ręczny i elektroniczny musiał wylądować na kuwetach wraz z ubraniem wierzchnim i butami. Trudno, przeszliśmy bez problemów. Teraz mogliśmy już pozwiedzać trochę sklepików. Odszukaliśmy właściwą bramkę, ale między wystawionym na kwicie odprawowym a stanem rzeczywistym nastąpiła rozbieżność numeracji bramek. Ot taka polska poprawność. W między czasie skusiliśmy się na kawę w automacie i małą buteleczkę wody po 6zł. Pragnienie wygrało. 30 min przed odlotem, a właśnie, odlatujemy o 19:50, zaczęli wpuszczać do bramki, ale nie do rękawa, a do autobusu transportowego. Po odczekaniu całej odprawy pasażerów, a tych zebrał się cały pokład autobus pomknął po płycie lotniska pod odpowiedni samolot: Boening 737, Norwegian airlines. Następnie trapem dostaliśmy się na swój pokład. Kołowanie zaczęło się z 10 min. opóźnieniem. Start przebiegł szybko i sprawnie, byliśmy już w powietrzu. Piękny widok. Lot trwał 4 godz. Wysokość osiągnęliśmy powyżej 11000m z prędkością powyżej 800km/h. W Maladze byliśmy o 23:30. Do terminala wyszliśmy przez rękaw, kawałek drogi i odbiór bagaży. Nasze worki podano prawie pierwsze. Ze swoimi Crossami ruszyliśmy spacerkiem do poczekalni, gdzie są biura wypożyczalni aut. Nasze zarezerwowane auto było w firmie „record go”. Mimo tak późnej pory biuro wciąż było otwarte i można było już wynająć auto, lecz musielibyśmy dopłacić kolejne 40€. Nasza rezerwacja rozpoczynała się dnia następnego od 7:00. Samo auto niewiele by nam w danej chwili pomogło, więc zdecydowaliśmy przenocować na ławeczkach nieopodal biur. Miejsc wiele, tłoku brak, my sami. Mieliśmy czas przepakować się w plecaki i rozłożyć się dość wygodnie na karimatach położonych na ławkach. Nikt nas nie przeganiał, ani nie zwracał na nas uwagi. Miłe i zaskakujące przytrafiło się nam zdarzenie, zostaliśmy obdarowani przez panią z jednego z biur wynajmu opakowaniem bułeczek śniadaniowych. Grzecznie podziękowałem i z radością schowałem na śniadanie, a było już ok. 1:00 w nocy. Dopisałem krótki raport z dnia i z radością wyciągnąłem nogi na ławeczce. Dodatkowo wsunąłem się w śpiwór. Brat już drzemał. Trochę z duszą na ramieniu zostawiłem nasze rzeczy bez opieki, ale siła snu mnie też zmorzyła. W poczekalni zrobiło się już zupełnie pusto i cicho, wszyscy pokończyli swoją pracę.

18.03.2015 Malaga (Hiszpania) – Refugio Poqueria (2500m n.p.m.)

Drzemka trwała do 6:00. Odpoczynek był zbawienny, bo dzień zapowiadał się wyjątkowo ciężki. Lekka toaleta, ładowanie telefonów i nastał moment otwarcia naszego biura. Miły pan obsłużył nas ze zrozumieniem, wyjaśniając różne sprawy i opłaty, a są one w miarę zrozumiałe. W skład opłat wchodzi koszt najmu auta, ubezpieczenie (3 opcje) i opcjonalnie pełny bak. Cały koszt wyniósł nas za 5 dni 150€ (wynajęcie 24€, ubezpieczenie 42€, pełny bak za 60€ + podatek). Dostaliśmy kluczyki do auta Ford Focus i plan dotarcia do niego. Musieliśmy zjechać na parking poniżej, na poziom -2 i miejsce 11. Najpierw wykonaliśmy przegląd auta i po wykonaniu kilku zdjęć zaczęliśmy się pakować do środka. Stan auta był w porządku, choć różnych niewielkich zadrapań czy wgnieceń nie brakowało. Wyjechaliśmy przed 8:00 i skierowaliśmy się w stronę pobliskiego Decathlonu. Dojazd pod sklep wymagał wykonania rundy honorowej, aby dobrze zlokalizować odpowiedni wjazd, bo pierwsza próba niestety nie powiodła się. W Decathlonie potrzebowaliśmy butli gazowej (mała butla za 4€). Tuż po 9:00 ruszyliśmy z pod sklepu w dalszą drogę. Ze wsparciem GPS ruszyliśmy śmiało hiszpańską autostradą MA-20, która stała się A7. Pierwsze wrażenia przemiłe, mimo kiepskiej deszczowej pogody. Minęliśmy już kilka tuneli: San Jose – 740m, Logos – 460m, Torrox – 1175m i szybko znaleźliśmy się w Nerja, pięknym miasteczku o bogatej architekturze, lecz o nim później. Tutaj zatrzymaliśmy się na drobne zakupy śniadaniowe, sama mała bułeczka byłaby w tym dniu słabym wsparciem. Zrobiliśmy zakupy w hiszpańskiej sieci spożywczej Mercadona za ok. 6€. Niestety po drodze brak było jakichkolwiek restauracyjek, fast foodów czy kawiarenek. Po przekąsce (bułka z parówkami i soczkiem) mogliśmy ruszać dalej (10:30). Mieliśmy na śniadanie wymarzone okienko pogodowe ze słoneczkiem, aż miło, choć chłodem wciąż wiało. Dalej ruszyliśmy A7, a po niecałej godzinie zjechaliśmy na A-346. Następnie na A-348 w kierunku Orgiva (11:25). Minęliśmy Bubion i o 12:04 byliśmy już na parkingu w Capeira (1432m n.p.m.). Przejechaliśmy ok. 150km. Capeira to miasteczko rozpoczęcia naszej wędrówki do schroniska Poqueria (2500m n.p.m.). To wyjątkowy zakątek Hiszpanii, wszystkie zabudowania są niskie i białe, uliczki wąskie na jeden samochód, ludzi niewiele. Na szlak weszliśmy ok. 12:30. Parking jest położony na skraju miasteczka i tuż przy szlaku. Trasa bez szczególnych wyzwań technicznych, lecz długa, do schroniska dzieliło nas 9km i różnica wysokości ok 1000m. Kropił deszczyk, przywykliśmy już do takich uroków. W miarę upływu czasu deszczyk mieszał się ze śnieżkiem. Mgły, opady i zero widoków. Oznakowanie szlaku z początku wydawało się w porządku, ścieżka szeroka i bez tajemniczych skrzyżowań. Mijaliśmy wiele opuszczonych starych już domostw, czy to mieszkalne czy pasterskie, trudno teraz jednoznacznie określić. W pobliży wciąż działającej elektrowni wodnej znajdowały się opuszczone domy oraz mały kościółek, po którym została murowana skorupa z krzyżem na wieżyczce. Szkoda, że tak skończyło się jego piastowanie. Dalej krętą ścieżką szliśmy wzdłuż potoku wielokrotnie przekraczając jego nurt po interesujących mostkach. Wraz wchodzeniem w głąb doliny oznaczenie szlaku stawało się coraz skromniejsze. Szlak jest znakowany na słupkach w postaci opaski żółto-białej. Napotkane kierunkowskazy do schroniska nie pomagały, a jedynie utrwalały błędny kierunek. Będąc już na otwartej, ośnieżonej przestrzeni przy braku szerokiej widoczności wraz z opadami przeszliśmy ważny punkt szlaku o nazwie Las Tomas, gdzie wskazywany prosty kierunek marszu do schroniska wskazywany na strzałkach tracił sens, gdyż należało skręcić w lewo w miejscu gdzie strzałki zabrakło. Później przy schodzeniu w dół do Capeira, ujrzeliśmy w pełni oznakowanie trasy, które od tego punktu było oddalone i za plecami. Zabrakło kierunkowskazu w miejscu skrętu w lewo. Ta nieuwaga, choć utwierdzona przez obie strzałki, przyczyniła się, że poszliśmy ścieżką prosto. Świeżo usypany śnieg pozwalał jedynie odszukać ślad ścieżki, niż właściwy szlak. Kosztowało nas to dodatkowo 2-3 km marszu. Przy tej ścieżce także stały drogowskazy na schronisko Poqueria potwierdzając o dziwo dobry kierunek marszu. Powolny marsz w dół zaczął nas uświadamiać o niewłaściwie wybranej trasie. Szkoda, że tak późno zainteresowaliśmy się naszym GPS. Szlak był tak oczywisty i prosty, a tu taka wpadka. Dalszy marsz wg GPS do ustawionego wcześniej punku docelowego zaczął nam wskazywać co raz większe odległości. Nasze rozczarowanie zastanym oznaczeniem szlaku i wielogodzinna wędrówka przywiodła nas do głębokiej refleksji, co dalej? Przez ten cały długi marsz ani razu nie spotkaliśmy strzałki przeciwnej, szlak prowadził nas dalej na około do schroniska Poqueria – parodia i złośliwość losu. Stres, zmęczenie i późna pora nie wspierały nas w dobrych decyzjach. Myśli nasze kręciły się jak parowóz. Jedynym wsparciem okazał się GPS, który w rękach mojego brata okazał się naszym wybawieniem – zrezygnowany szedłem już z duszą na ramieniu. Zawróciliśmy, idąc w górę rzeczki w nadziei, że spotkamy charakterystyczne punkty wskazujące kierunek na schronisko. Brat twardo patrzył na GPS czy wskazywany kierunek naszego marszu przybliża nas do schroniska. Ten wybór był trafny, lecz wciąż nie wiedzieliśmy ile czasu stracimy na znalezieniu odpowiedniej trasy. Warunki nie polepszały się, wciąż widoczność była kiepska. Idąc jedynie słuszną ścieżką wzdłuż rzeczki spotkaliśmy inny turystów, którzy potwierdzili, że trasa ta już niedługo będzie odbijać w prawo przy wysokich czerwonych tyczkach. I tak się stało. Teraz rozpoczęła się męczeńska wspinaczka pod górę, plecaki już zdrowo zakorzeniły się w naszych ramionach a nogi jak zapałki niosły nas mozolnie. Zostało według planów ostatnie ok. 350m w górę. W czasie tej drogi przystanki robiliśmy co kilkanaście kroków. Tutaj palec Boży rozsunął chmury i na nasze utrapione dusze posłał promyki słońca. Ostatnie kilka godzin widzieliśmy tylko śnieg, mgłę i swoje nogi a tu takie szczęście. Podejście wyssało nas całkowicie. Widok na ostatniej prostej schroniska, było jak światełko w tunelu. Chciałeś tam dotrzeć, choć już tchu brakowało. Ta prosta wydawała się jak podejście nie do podejścia. Dotarliśmy w końcu do upragnionego schroniska ok. 19:00. Wędrówka trwała 6,5 godz. i była bardzo wyczerpująca. Schronisko Poqueria okazało się fajnym i przytulnym domkiem, w którym czuło się ducha gór. Spokojnie już przebraliśmy się i zameldowaliśmy się w ciepłej jadalni przy barze. Później rozgościliśmy się w pokoju Alcazaba pod nr 6 i zeszliśmy na swój upragniony posiłek w postaci liofilizatu. Wcześniej skosztowaliśmy szklaneczki grzańca (4€) ku pokrzepieniu ducha i ciała. Odpoczynek był zbawienny. O dniu następnym już nie chciało się myśleć. Ciepły śpiworek ukoił nasze zmęczone ciała. Zasnęliśmy spokojnie o 21:30.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (33)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Steinbock
Steinbock
Krzysztof i Grzegorz Kowalscy
zwiedzili 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 29 wpisów29 8 komentarzy8 1060 zdjęć1060 40 plików multimedialnych40
 
Nasze podróżewięcej
02.10.2009 - 03.10.2009