19.03.2015 Refugio Poqueria (2500m n.p.m.) – Mulhacèn (3479m n.p.m.)
Nastał kolejny dzień. Pobudka o 6:00. Już świeci słoneczko, chmur mało, widać błękit nieba, pogoda sprzyja nam. Pozytywnie nastraja. Mała toaleta w lodowatej wodzie, brrrr. Przebraliśmy i przepakowaliśmy się i schodzimy na umówione śniadanko o 7:00. Oprócz nas widzimy parę, którą z dnia poprzedniego spotkaliśmy z wielkim kudłatym psiskiem. Potulny i spokojny piesek. Właściciele przygotowali nam śniadanko wielorodzajowe, od tradycyjnych: chleb, masło, dżem po różnego rodzaje pasty, konfitury, ciasteczka, chrupki i inne łakocie oraz dwa czajniczki z kawą i mlekiem na kocherku do podgrzania. Najedliśmy się i jeszcze starczyło nam kawy z mleczkiem do termosu. Pokrzepieni śniadaniem i wizją pogodnej aury z radością szykowaliśmy się do wyjścia. Na szlaku byliśmy już o 8:00. Początkowo szlak oznakowany jest wysokimi czerwonymi tyczkami zaś później po śladach i według kopczyków. Trasa prowadzi śniegiem i lodem między wystającymi głazami. Łagodnie i spokojnie podążamy w górę. Widoki są piękne, w oddali widać krańce północnej Afryki, jej ośnieżone szczyty Atlasu. Mijamy pięknie ośnieżone wierzchołki gór, wymarzony czas i miejsce na zdjęcia. Cudowna aura. W między czasie mijamy wspomnianą parę z pieskiem. Nachylenie zbocza staje się coraz bardziej uciążliwe. Idziemy już w słońcu, okulary są niezbędne w takich warunkach. Zbocze pokonujemy małymi trawersami. Kierujemy się początkowo na drugi wierzchołek Mulhacèna. Niestety musimy iść żwawiej i już na główny wierzchołek, gdyż wiatr i zachmurzenie zdaje się przepowiada rychłą zmianę pogody. Widoczność zaczęła się zmniejszać. Na szczyt zostawało już niewiele, może ok. 100m, a my walczymy z silnym wiatrem i pełnym zachmurzeniem. Cel zobaczyliśmy dopiero, jak stanęliśmy przed nim. Weszliśmy na szczyt o 11:30, najwyższy szczyt Hiszpanii (3479m n.p.m.). Szczęśliwi, lecz rozczarowani pogodą. Staliśmy przy obelisku i kapliczce w białej oblodzonej pierzynie. Nasza flaga tańczyła w rytm wiatru. Taniec z Wiatrem. W pośpiechu utrwaliliśmy ten moment, bo trwało to niestety moment, jak zdecydowaliśmy się na odwrót. Warunki stawały się coraz mniej przewidywalne. Znaliśmy podejście, które było bez niespodzianek, więc spokojnym krokiem schodziliśmy w dół. Trzymaliśmy się blisko siebie, aby nie stracić siebie z oczu, nasze poprzednie ślady zostały zakryte. Był moment, gdzie musieliśmy uruchomić GPS, aby upewnić się, jak daleko mamy do szlaku. Przy schodzeniu spotkaliśmy jeszcze naszego sąsiada od pieska, który z trudem i z uporem też chciał dotrzeć na szczyt, już samotnie. Trudno było go pokierować, kiedy widać zaledwie na kilka metrów. Teren nie był trudny, choć diabeł śpi w szczegółach. Dalsza droga była bez niespodzianek. Opuściwszy zbocze mieliśmy już widoczny szlak i wielką zadymę za plecami. Teraz pozostało jedynie spacerkiem dojść do schroniska. Po drodze skosztowaliśmy górskiej wody ze strumyczka, która podniosła nasz poziom energii. Pragnienie dawało już znać. W schronisku byliśmy o 14:00. Dziś wędrówka znów zajęła nam 6 godz. Po przebraniu się zeszliśmy na małe piwko (4€) i ciepłą smaczną zupkę (4€). Byliśmy wciąż spragnieni i nieco głodni. Pokrzepieni ogrzaliśmy się przy kominku, zaostrzyliśmy ołówki i spisaliśmy nasze dzisiejsze wyczyny i wyzwania. Ta Góra pozostanie w nas na długo, do łatwych nie należała, element atmosferyczny znacznie podwyższył jej wskaźnik trudności. Zdecydowaliśmy się na rozegranie braterskiej walki na szachownicy, w której ku mojemu zaskoczeniu zostałem rozbity. Szachy w braterskich szrankach są mą radością. Tak zeszło nam do 16:00, nabraliśmy chęci na jeszcze jedno małe i dostaliśmy gratis koszyk popcornu. Po przekąsce poszliśmy wyciągnąć się na łóżkach. Schronisko dysponuje poduszkami i kołdrami, dodatkowo jest dawana skromna pościel i oczywiście na wyposażeniu klapki do wyboru i koloru, a jeszcze każdy turysta z noclegiem otrzymuje kluczyk do swojego schowka. Na kolację zrobiliśmy sobie nasze dania liofilizowane. Najedliśmy się do syta. Gości w schronisku powoli przybywało. Śniadanko zapowiadało się w turystycznym gwarze. Po 20:00 smacznie już spaliśmy.
20.03.2015 Refugio Poqueria (2500m n.p.m.) – Nerja
Pobudka była ok 6:00. Noc kiepska, niedospana, czy to z wyczerpania, przemęczenia? Zeszliśmy na śniadanko ok. 7:00. Na stole zestaw menu jak dnia poprzedniego, choć dzisiaj już ruch panował większy, pan rozlewał kawę, herbatę. Smacznie zjedliśmy hiszpańskie smakołyki, jak dżemy, pasty, słodkości w postaci ciasteczek. Wcześniej przygotowaliśmy nasze plecaki, tak więc po zjedzeniu szybko zebraliśmy się do wyjścia. Po 7:30 już podążaliśmy w dół. Pogoda całkiem rozsypała się, mgły, zamiecie śnieżne, wędrówka w górę niezalecana. W drodze powrotnej zbadaliśmy nasz punkt zapalny, który spowodował naszą pomyłkę. Przeszliśmy zakręt kierując się dalej w dół według wyznaczających trasę tyczek. Tyczki prowadziły do zagrody Las Tomas przy której stała kukła, ścieżce po której szliśmy. Zobaczenie tyczek dwa dni temu chyba graniczyło z cudem lub niebywałym szczęściem, gdyż należałoby szukać ich za plecami i to w znacznej odległości od głównej ścieżki. Na początku wstawionych tyczek także widniał odpowiedni drogowskaz do schroniska, typowy jak wcześniejsze. Przy lepszej pogodzie, może byłoby lepiej znaleźć szlak, lecz położenie i brak na zakręcie odpowiedniej strzałki, także nie daje gwarancji. Bardzo szczególny punkt zwrotny całego szlaku. Pomyłka, nasze niedopatrzenie spowodował znaczny wzrost adrenaliny, stres i wylew złości. Za zagrodą weszliśmy już na znany nam wcześniej żółty szlak, aż do samego parkingu w Capileira. Droga w dół tak samo długa, aura wciąż nam dawała raz śnieg raz deszczyk, słoneczko swojego promyka nam nie pokazało, przykro. Momenty wytchnienia były skromne, jedynie można było zdjąć kaptur. Wiaterek owiewał zmęczone czoło wędrowca. Szło się dość dobrze, minęliśmy elektrownię i wciąż szliśmy i szliśmy. Powoli mieliśmy dość tej drogi. Znów na moment zjechaliśmy z właściwego toru, jednak tym razem szybko zorientowaliśmy się o złej decyzji. Z powodu braku pitnej wody mieliśmy kiepskie nastroje, myślałem jedynie o soczku pomarańczowym, który czekał na nas w aucie. Dotarliśmy do auta ok. 10:30. To była niezwykła wędrówka na szczyt, pełna efektów specjalnych. Byliśmy szczęśliwi i spełnieni. Po powrocie do cywilizacji poziom emocji wciąż pozostawał wysoki. Szybko zjechaliśmy na autostradę A44 (12:00) w kierunku Motril. Pół godziny później spotkała nas wielka ulewa, woda lała się ulicami jak potoki. Znaleźliśmy camping w Motril, lecz po wjechaniu na miejsce przy opadach deszczu, nasza decyzja była jednoznaczna - odjazd na drugi camping w Nerja. Ta decyzja okazała się zbawienna. Pojechaliśmy drogą nadbrzeżną przez Salobrene (12:40) przez N-340. Następnie minęliśmy Almunecar (13:00). Zajechaliśmy tutaj do McDonalda na małą kawę z kanapką, jako namiastka obiadu. Przy okazji dokonaliśmy małe zakupy w sklepie Lidl. Stąd wyjechaliśmy ok. 14:00. Przejechaliśmy tunele: Punta (240m), Cerro Gordo (650m). Do Nerja dzieliło nas tylko 20km. Na campingu byliśmy już o 14:20. Spokojne miejsce, z drzewkami, lecz brak trawki. Wszystkie miejsca były jak klepisko. Po niedawnych opadach nie było widać większych śladów. Po lekkim oczyszczeniu terenu z nierówności rozbiliśmy namiot. Opłaciliśmy swój pobyt za dwie doby w nadziei, że pogoda utrzyma się bez opadów. Niestety, bardzo się tym później rozczarowaliśmy. Warunki na campingu bardzo przyzwoite, łazienki wygodne, prysznice eleganckie. Miejsce kuchenne zadaszone. Dostęp do WiFi i zasilania. Cena ok. 20€/dobę za nasz cały dobytek (auto, namiot i 2 osoby). W końcu przyszła wymarzona kąpiel pod prysznicem, ciepła woda i mydełko. Super. Po górskich wędrówkach była to chwila zupełnego relaksu. Jeszcze mieliśmy czas na odwiedzenie pobliskiego miasteczka Nerja ze znanym tutaj Balkonem Europy. Spacer okazał się owocny i ciekawy. Skosztowaliśmy w jednej z kafejek gorącej czekolady z cherros’ami. Miasteczko okazało się bardzo zadbaną atrakcją turystyczną nawet mimo kiepskiej aury. Po powrocie ok. 18:00 na camping zjedliśmy kolację popijając hiszpańskim piwem. Powoli szykowaliśmy się do śpiworków, gdyż zmęczenie i pogoda nie pozwalała na dłuższe siedzenie pod chmurką. Po 20:00 spakowaliśmy się do śpiworów. Odgłosy deszczu skłaniały nas coraz bardziej do zmiany naszych planów noclegowych. Przygotowanie do odlotu wymaga przepakowania wszystkiego do worków, a przy deszczu stanie się to utrapieniem. Zaczęliśmy szukać miejsca w jakimś hostelu w Nerja. Plan urzeczywistniał się a noc wciąż deszczowa.