21.03.2015 Nerja
Noc przespaliśmy spokojnie do 8:00 rano. Wciąż słychać krople deszczu. Po wyjściu z namiotu okazało się, że jesteśmy atakowani i z drzew i z nieba spadającą wodą. Namiot mokry i brudny od ziemi dookoła, masakra. To postawiło kropkę nad i, aby znaleźć spokojny nocleg na noc przed odlotem. Jak postanowiliśmy tak zaczęliśmy działać. Śniadanko zjedliśmy pod daszkiem przy kuchennych zmywakach, szukając jeszcze wolnych miejsc w hostelach w Nerja i ich lokalizacji. Ciepła herbatka ze smacznymi bułeczkami z serem wraz z oliwkami wzmacniały nas fizycznie i duchowo. W aucie siedzieliśmy o 9:00 i ruszyliśmy prosto do Nerji. Zaparkowaliśmy w centrum na strzeżonym parkingu i poszliśmy na poszukiwania hostelu. Odwiedziliśmy trzy hostele i w każdym cena za jedną noc w dwuosobowym pokoiku kosztowała 40€. Decyzja trudna, ale zajrzeliśmy do wcześniej upatrzonego w Internecie hostelu Ann. Tu spotkaliśmy miłego, starszego Hiszpana, który na nasz widok uśmiechnął się i przystąpiliśmy do rozmowy. Okazało się, że angielski mu nie wychodzi, ale wspólnymi siłami rąk i języków udało się ustalić wszystko. Zaoferował nam cenę 30€, za którą dostaliśmy fajny pokoik. Darmowy parking musieliśmy poszukać nieco dalej, bo tutaj obok nie było żadnego. Szybka decyzja i mieliśmy spokojny, suchy, czysty pokoik z miękkimi łóżeczkami i super łazienką. Teraz zostało zrezygnować z campingu i odebrać zapłatę za jedną dobę. Zwrot dawał nam 20€ i był bardzo oczekiwany. Po rozmowie z miłą właścicielką campingu mieliśmy pieniążki w kieszeni, nie stanowiło to żadnego problemu. Zapewne rozumiała naszą sytuację. Po anulowaniu naszego pobytu na campingu zaczęliśmy szybkie składanie namiotu a rzeczy lądowały w aucie. Szczęśliwie trafiliśmy na okno pogodowe. Poszło sprawnie i o 11:00 wyjeżdżaliśmy. W Nerja odnaleźliśmy wskazany przez naszego Hiszpana bezpłatny parking i ruszyliśmy z dobrodziejstwem do hostelu. Z radością przekroczyliśmy próg pokoju, spokojni o nasz byt. Pokoik skromny i przytulny zarazem. Wyposażony w TV, lodówkę i WiFi gratis. Lokalizacja prawie przy centrum. Super oferta. Po odpoczynku wyruszyliśmy na prawdziwy podbój miasteczka, przestało kapać, chwilami pokazywało się słoneczko, aż miło. Miasteczko Nerja prezentuje się bardzo ciekawie, czuć tu hiszpańską nutę. Oczywiście domy w przeważającej części są białe, uliczki wąskie, często przecinające się. Elewacje budynków zadbane. Domki gęsto poupychane, wąskie i długie. Ich dachy skrzętnie wykorzystywane na tarasy, zieleńce czy powierzchnie gospodarcze. Ruch o tej porze roku względnie mały, choć turystów nie brakowało. Miło było pospacerować hiszpańskimi uliczkami. Mieliśmy czas na zwiedzanie i zakupy małych prezentów dla bliskich i trochę smakołyków rodzimej produkcji. Odwiedziliśmy kafejkę, aby ukoić duszę smaczną kawą z ciastkiem. W porze obiadowej, tutaj między 14:00 a 16:00 jest przerwa, wróciliśmy do pokoju na sjestę. Zaczęliśmy spokojne pakowanie plecaków, karimat i śpiworów do worków. Wkładanie tych rzeczy wymaga jednak spokojnych i suchych warunków. Układanie wszystkich rzeczy wymaga dokładności, aby nic nie uległo zniszczeniu, czy rozerwaniu w czasie podróży samolotem. Worki lecą bagażem rejestrowanym. Po złożeniu zeszliśmy jeszcze raz na miasto, aby coś przekąsić. Wybraliśmy pizzerię z plastrami prawdziwej szynki z oliwkami przy złotym piwku. Wróciliśmy do pokoju ok. 18:00. Wyprawę podsumowaliśmy przy hiszpańskim winie ze słodkimi mandarynkami. Pyszne. Z przyjemnością położyliśmy się spać.
22.03.2015 Malaga (Hiszpania) – Warszawa (Polska) – Sopot/Olsztyn
Pobudka o 7:00. Noc spokojna, miła i wyspana. Super. Ostatni nocleg w Hiszpanii. Oczywiście pada deszcz.
Opuściliśmy swoją spokojną i suchą przystań ok 8:00. Z workami dość szybko doszliśmy do auta, zaparkowane było ok 0,5km od hostelu. Zapakowaliśmy je i wróciliśmy się jeszcze na małą kawę z ciastkiem do mijanej piekarni z kawiarnią. Skromne dwa stoliczki, ale kawa pyszna i ciacho wyśmienite, wszystko za jedyne 4,80€. Z Nerja wyjechaliśmy o 8:40 i prosto do Malagi. Dzieliło nas ok 50km. Malagę powitaliśmy o 9:30. Mając trochę czasu postanowiliśmy zobaczyć jeszcze trochę centrum miasta, tu niestety rozpoczynały się jakieś uroczystości, muzyka, biegi uliczne, ruch utrudniony i do centrum pozostało jedynie dojść pieszo. Poznaliśmy przy okazji kilka uliczek, odrobina czasu na zdjęcia i niestety należało wracać. Ok. 10:40 wyjeżdżaliśmy z centrum do lotniska. Bez trudu trafiliśmy na parking „record go” i zaparkowaliśmy na miejscu o numerze 11 (startowaliśmy z 10). Wypakowaliśmy się, przejrzeliśmy wszystkie zakamarki i zarejestrowaliśmy stan liczników. Auto mieliśmy zwrócić do godz. 11:00. Wszystko przebiegło gładko, kluczki oddane bez słowa. Przejechaliśmy autem 366km. Worki posadziliśmy na specjalny wózek i do przodu, po krętych korytarzach, windami, pasażami do hali odlotów. Podjęliśmy oczywiście próbę ważenia i tu wynik prawie zadawalający, mój 18,5kg, a brata 20,0kg. Po przepakowaniu uzyskaliśmy wagę po 19,5kg, wymarzony rozkład. Teraz mogliśmy spokojnie poczekać do odprawy. Dla miłej atmosfery zaprosiliśmy się na filiżankę kawy za 1,80€. Jeszcze raz omówiliśmy naszą wyprawę i podliczyliśmy koszty. Odprawa zaczęła się o 13:00. Inna waga wskazała już po 20kg. Nieco się zmieszałem, gdy przy moim worku waga wskoczyła na 20,5kg. Na całe szczęście ta mała nadwaga nie została szczególnie podkreślona i zauważona. Kiedy worki pojechały swoim torem, my poszliśmy na tor bramkowy. Znów puścili nas w samych skarpetach. Tradycyjnie weszliśmy do obecnej galerii handlowej na ostatnie zakupy w Hiszpanii. Pięknie te wszystkie artykuły wyglądają, ceny też. Zrobiliśmy drobne zakupy i skierowaliśmy się do naszego Gate. Na kwicie mieliśmy bramkę 28B, zaś informacje kierowały nas na 30B, która była już chyba ostatnią na tym lotnisku. Zmiany na lotnisku są chyba na porządku dziennym. Dotarcie do niej zajęło kilka minut. Na miejscu można było poczuć się już jak w kraju - sami „krewniacy”. Nasze miejsca znalazły się w ostatnim rzędzie samolotu 31E/F. Rejs rozpoczął się punktualnie o 15:10. Samolot to Boeing 737. Szybkie kołowanie i startujemy. Lecieliśmy na wysokości 10tys. m z prędkością ok. 880km/h. Krzyś skusił się na pokładzie na kanapkę, bo głód nam tego dnia doskwierał. Lot mieliśmy spokojny. W czasie lotu mogliśmy podziwiać ośnieżone szczyty Sierra Nevada, Alp i Tatr. Piękne wspomnienia. Warszawa nocą też zachwyca, wielością światełek. Lądowanie spokojne. Wysiadamy do autobusu. Miła stewardesa odniosła bratu zapomnianą książkę, kiedy już upakowaliśmy się w autobusie. Mała krzątanina i jest. Wszystko biegło wg planu. Mieliśmy upatrzone połączenie do Warszawy Centralnej autobusem 175, więc nieco gorączkowaliśmy się o każdą minutę. Szczególnie przy taśmie odbioru bagażu, gdzie dość długo nie wychodziły nasze worki. Potem okazało się, że wyjechały inną taśmą jako niemiarowy bagaż. Jednak szczęśliwie zdążyliśmy na przystanek i jeszcze został czas na kupno biletów. Autobusem 175 szybko dotarliśmy do Centrum a ja na kolejny autobus expresowy do Olsztyna Radex o 20:30. Do odjazdu zostawało tylko 10min. Krzyś miał pociąg nieco później o 20:39. Szczęśliwie obaj wracaliśmy do domków. Do domu dotarłem ok północy, brat podobnie. Wyprawa udana z domieszką emocji i niespodzianek. Obaj jesteśmy z niej zadowoleni. Hej.