Geoblog.pl    Steinbock    Podróże    5. Korona Europy – Mont Blanc 4810 m m npm    Refuge de Gouter
Zwiń mapę
2013
19
lip

Refuge de Gouter

 
Francja
Francja, Refuge de Gouter
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3 km
 
Pobudka 5:15. Składamy namiot, małe śniadanko i w drogę. Pojechaliśmy już znaną trasą do Sant Gervais – Le Fayet, lecz na nasze nieszczęście, rozpoczęto remont drogi od poniedziałku, po prostu pech, ale uruchomili dobrze oznakowany objazd, co na tą szerokośc geograficzną to wielka chwała. Tu nastąpiła wielka determinacja, mamy wyliczony czas, nie możemy spóźnić się na pierwszą kolejkę, bo trasa wymaga wczesnego wymarszu, a tu taki klops. Ruszyliśmy tym objazdem, cóż robić, mapa na niewiele się przyda bo i tak nastąpiła zmiana a trasa tylko jedna, ale po kilku kilometrach zaczęło pojawiać się światełko w tunelu, gdyż objazd kierował nas z powrotem na znaną nam z dnia poprzedniego trasę i czas nie był zły. Ufff. Dotarliśmy wg zamierzonego planu (6:30), zostawiliśmy auto na parkingu i podążyliśmy do stacji kolejki. Kasa od 7:00, a pierwszy kurs 7:20. Kolejka sympatyczna i dająca możliwość obserwacji pięknych widoków. Cudowne. Na ostatniej stacji w D’Aigle byliśmy o 8:20. Szybka toaleta, plecaki i w drogę. Wspinacze wypłynęli z kolejki jak mrówki a my z nimi. Krzysztof poszedł wcześniej, ja wybrałem ogon, by nie szarżować, a utrzymywać miarowe wolne tempo. Czułem się dość dobrze, całodzienna regeneracja pomogła. Szliśmy tak do poziomu schroniska Tete. Pora wczesna bez żaru z ładnym krajobrazem, więc szło się spokojnie, bez większego wysiłku. Grupy i my z nimi zrobiliśmy odpoczynek przy budce z rozwidleniem szlaków do Gouter i Tete (10:30). Przewodnik dopytywał się czy posiadamy rezerwację w Gouter, gdyż inaczej należało dopłacać 15€. Tutaj założyliśmy raki, gdyż kawałek prowadzi przez lodowiec, aż do kuluaru Rolling Stones. Przejście lodowcem uszczupliło już moje siły, słońce operowało już z wysoka, a teren całkowicie odkryty i prawie bezwietrzna pogoda. Przy Rolling Stones skupiały się grupki, które przeskakiwały na drugą stronę. Jedni się wiązali na wędkę, drudzy nie. Ja z bratem związaliśmy się – konieczny kask. Przeprawa przez kuluar wymagała szybkości i maksymalnego skupiena, gdyż świst spadających kamyczków nieco przeraża, bo tak pędzą że ich nie widać. Z rana (tutaj dotarliśmy ok. 11:00) ich wielkość jest jeszcze do przeżycia, później zaczynają się cykliczne lawiny kamienne w postaci latających dysków. Jedno zastanawia, że każdego dnia spadają i wciąż są kolejne, skąd one się biorą…. O tej porze roku w kuluarze zalegał jeszcze śnieg, co nieco ułatwiało przejście, lecz dodatkową atrakcją był strumyczek z oblodzonymi kamieniami przez który należało przejść, za szeroki aby go przeskoczyć. Strumyk w zalegającym śniegu zrobił dodatkowe koryto, które należało szybko pokonać, jedynie licząc na nogi. Czekan jedynie uspokajał ducha, lecz w przypadku poślizgnięcia mógł stać się też jedynym ratunkiem przed zjazdem w dół kuluaru wraz ze spadającymi kamieniami. Pokonaliśmy kuluar z bratem sprawnie bez spotkania z kamiennym pociskiem. Po drugiej stronie, także zbierają się grupki idące w przeciwnym kierunku, gdzie należało sprawnie uwalniać się od wiązania i w rakach podążać dalej. Mimo że raki utrudniają poruszanie się po kamiennych blokach to po śliskich żwirowych podejściach są wybawieniem. Po pewnym czasie raki można już spokojnie zdjąć. Tutaj od razu przechodzi się do wspinaczki w górę, przejścia o różnych trudnościach, choć w miarę bezpieczne i chwytne. Tylko gdzie niegdzie jest mała ścieżka, znalezienie tej właściwej trasy też wymaga dobrej orientacji. Duży ruch na szlaku ułatwia to zadanie, lub dołączenie się do grupki z przewodnikiem. To naprawdę długa i ciężka wspinaczka. W miedzyczasie słychać kolejne lawiniska, gwizdy i krzyki, dające znać tym co idą kuluarem. Krzysztofa straciłem już z zasięgu wzrokiem, a ja swoim już marnym tempem szłem do przodu. Miałem przed sobą współtowarzyszy, którzy wskazywali mi trasę, więc starałem się nie zostawać w tyle. Miejscami są położone liny stalowe, po części się przydają w drodze na górę, ale w dół są wręcz niezatąpione. Końcówkę już wyznaczają liny, więc idzie się sprawniej i pewniej. Ten etap już pokonywałem samotnie, niestety nie dotrzymywałem tempa mijający mnie osób. Będąc przy starym schronisku czułem się już wyczerpany (13:50), lecz szczęśliwy mogąc oglądać widok chmur, które są pod moimi stopami. Z powrotem założyłem raki, gdyż prościej jest w nich i bezpieczniej poruszać się po lodowcu. Czekało mnie tylko ostatnie podejście i spacer po grani do nowego schroniska Gouter. Po drodze zająłem się fotografowaniem i cieszeniem się widokami. Byłem tu tylko dzięki mojemu Bratu. Krzysztof już z niecierpliwością od godziny czekał na mnie w jadalni. Spotkaliśmy się o 14:20. Był ze mnie dumny, co mnie mocno uradowało. To była prawdziwa walka z własnymi słabościami. Wcześniej swoje rzeczy zostawia się w szatni, jak raki, buty, czekany. W koszach leżą do wzięcia klapki, do chodzenia po schronisku. Za nocleg zapłaciliśmy 120€ (2os. + 2 śniadania za noc) – zniżka z kartą Alpenverein. Po przerwie na odpoczynek zamówiliśmy po kubku gorącej wody po 3€ do obiadu (liofilizaty) i po piwku 33ml za 6€. Wody starczyło nam jeszcze na herbatkę. Po obiadku Krzysztof przygotowywał się do jutrzejszego wymarszu, niestety już sam. Ja już podjąłem decyzję o pozostaniu, aby tym razem nie narazić się na zawrócenie. Brat jest tutaj, aby wejść na szczyt. Nie chcę stać mu na drodze do osiągnięcia tego celu. Obaj musimy tego samego dnia wracać do schroniska Tete, gdyż szczęśliwie udało się bratu zarezerwować tylko jedną noc w Gouter. Jutro śniadanie o 2:00 rano. Goście, którzy nocują w schronisku dostają na rękę papierowe opaski identyfikacyjne. W schronisku brak bieżącej wody i brak możliwości ładowania komórek. Łóżka z pościelą, wyglądające schludnie i czysto. Porządek jest zachowany. Noc w miarę spokojna, choć nogi i sumienie męczyło. Czy będzie mi dane kiedyś zobaczyć ten zakątek świata? Czy pojawi się szansa wejść na szczyt Mont Blanc? Jestem pełen nadziei, że Krzysztof spełni nasze marzenia. Choć jest w dobrej formie, boję się o niego. Pozostanie mi tylko czekać i obserwować jego powrót. Wcześnie poszliśmy spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (38)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Steinbock
Steinbock
Krzysztof i Grzegorz Kowalscy
zwiedzili 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 29 wpisów29 8 komentarzy8 1060 zdjęć1060 40 plików multimedialnych40
 
Nasze podróżewięcej
02.10.2009 - 03.10.2009